Sesja narzeczeńska Patrycji i Mateusza Oaza Leńcze
„Jest takie miejsce na ziemi, gdzie mieszkała prawda. Ktoś bliski o niej zapomniał i dawno nie odwiedzał. To miejsce, gdzie do źródła jest bliżej, a droga choć kręta i pod górkę, to prowadzi na szczyt z pięknym widokiem.”
Źródło jest nieskończone, a woda z niego czysta i słodka. Każdy ma do niego dostęp, a kto spróbuje ten poczuje jak wzrasta na nowo. To miejsce to Oaza. To Ty i ja – a w tym przypadku dokładnie Partycja i Mateusz. Nasza cudowna para narzeczonych, która podkreśliła, a wręcz spotęgowała niezwykły urok obiektu, nazywanego miejscem do kochania.
Zanim padnie „tak”, czyli krótko o sesji narzeczeńskiej w Oaza Leńcze.
Początek jednego z najgorętszych miesięcy w roku. Niebo może niezbyt słoneczne nam się przytrafiło, jednak uczucie gorętsze od lawy zdominowało klimat. Widzimy tutaj dwójkę, których historię można streścić w słowach, pasujących do opisu tej przestrzeni. Miłość jest bowiem jak rollercoaster – raz na górze, raz na dole… Wznosimy się po to, by upadać. Ale podnosimy się zawsze razem. W końcu kto nie zna kultowego już tekstu piosenki zespołu Happysad: „(…) miłość – kiedy jedno spada w dół, drugie ciągnie je ku górze”? Czy nie właśnie w tym tkwi cała tajemnica wspólnego dotarcia na szczyt? Tutaj mamy idealny przykład gry zespołowej, gdzie dwójka nie jest przeciwko sobie, a zawsze gra do jednej bramki. Ta współpraca doprowadziła ich w miejsce, w którym tylko krok dzieli ich od przypieczętowania siły swojego uczucia najważniejszym dla kobiety i mężczyzny jako wspólnoty sakramentem. Patrząc na naszych zakochanych, nie nachodzą nas żadne wątpliwości, że odnajdą się w nowych rolach i jako żona i mąż będą dalej pokonywać przeciwności, a nic nie umacnia związku tak, jak umiejętność wspólnego radzenia sobie z problemami. Wiemy to po latach swojego małżeństwa, ale także z doświadczeń znajomych, którzy choć przeszli wiele razem, nadal trwają w tej wspólnocie, którą przysięgli przed Bogiem i tego samego życzymy przyszłym nowożeńcom – bohaterom tej sesji narzeczeńskiej.
O Patrycji…
…przepiękna i eteryczna, niczym rusałka. Jak możecie zauważyć po ilości ujęć z jej udziałem, zdominowała tę sesję, a partner ani myślał podjąć jakiekolwiek próby, by przyćmić jej blask i żywiołowość.
Mateusz
wizualnie uosobienie męskości, w końcu góral z krwi i kości! Z zachwytem, a przy tym stoickim spokojem wpatrywał się poczynaniom ukochanej przed obiektywem, a ten ewidentnie obdarzył Partycję sympatią nie mniejszą, niż ona sama wzbudza wokół swojej osoby, emanując przy tym niebywałą skromnością.
Na zdjęciu mogłoby się wydawać: WODA i OGIEŃ. Jednak pozory mylą i muszę mieć śmiałość stwierdzić, że na sesji narzeczeńskiej role jakby się odwróciły… Jakimkolwiek żywiołem w prawdziwym życiu by nie byli, coś ich przyciągnęło do siebie. Coś najzwyczajniej w świecie „zagrało” i oto jesteśmy wszyscy świadkami cudownego dopasowania, opierającego się na wzajemnym szacunku i poczuciu bezpieczeństwa. Szaleństwo i równowaga potrafiły ze sobą współgrać do tego stopnia, że na wielu zdjęciach wręcz postanowiłem wygasić kolor, bo wydanie b&w wystarczająco odzwierciedla tę harmonię. Jednak na tych w kolorze – i tu znów nie sposób nie pochwalić Partycji, wprost powala jej uroda, a każde spojrzenie, objęcie czy uniesienie na barkach ukochanej przez Mateusza, świadczy o tym, jak wielkim skarbem jest dla niego i jak bardzo chce się o nią troszczyć. Oby tak ochoczo, jak na barkach nosił ją na rękach przez całe życie!
Stare deski, mury, pola, gra światłocienia, bose stopy i splecione ręce. To wszystko również zadecydowało o wyjątkowym charakterze tej sesji narzeczeńskiej. Młodym ewidentnie sprzyjał taki klimat, bez przepychu, za to w towarzystwie zieleni, drewna i… siebie. Czy Wy też macie takie wrażenie, jakby zamknęli się po prostu w swojej bańce? I to wcale nie takiej, która miałaby po chwili pęknąć. To obrazek, który nie wygląda jak tykająca bomba, która po chwili ma wybuchnąć. To spójny, bardzo refleksyjny przekaz ze strony młodych – mamy siebie i nic więcej do szczęścia nam nie potrzeba. Są zamyśleni, spokojni, skupieni na tym, co do siebie czują i to mnie właśnie urzekło najbardziej w tej sesji narzeczeńskiej. Praktycznie nie ma ujęć, na których ich spojrzenia są zwrócone w obiektyw. Patrzą na siebie i to sprawia, że zdjęcia wydają się maksymalnie naturalne, a nie sztampowe, co często zarzuca się osobom, które nie mają takiej swobody i śmiałości w pozowaniu przed obiektywem. Tutaj możemy podziwiać jednak piękny przykład tego, że śmiałość może uzewnętrznić się bez żadnych specjalnych starań. O ile będziemy starać się zwyczajnie być sobą. Kochać i nie wstydzić się, że my również mamy tą świadomość, że jesteśmy kochani. Może brzmi to banalnie, ale zaufajcie nam, a jeśli nie nam – to Patrycji i Mateuszowi na tych zdjęciach.
Nie znamy tych dwójki na codzień, ale podczas sesji narzeczeńskiej nie dało się nie zaobserwować, że w tym przypadku reguła przeciwieństw potwierdza się w codziennym życiu. Bardzo potrzebnym dla właściwego funkcjonowania razem jest to, aby wzajemnie się dopełniać. Przenosi się to również na bardzo przyziemne obowiązki życia codziennego, na małe – mogłoby się komuś wydawać – nieistotne rzeczy. Pewnie znalazłby się też ktoś, kto uznałby je za szczegóły, które w najmniejszym stopniu nie są w stanie zaważyć na wspólnym szczęściu. Ale czyżby…? Czy jednak nie lepiej na bieżąco pracować nad tymi wszystkimi szczegółami, które nam przeszkadzają, tak, aby później nie urosły do problemów wielkości chmury gradowej? Związek to sztuka kompromisu. To ustępstwa. To słowa, kierowane na co dzień do ukochanej/ukochanego – „jeśli ta czynność sprawia ci trudność lub nie lubisz tego robić, pozwól że cię wyręczę”. Jedno zdanie, niewielki gest a jaka radość w sercu drugiej osoby. Zwracajcie kochani uwagę na to, czy komuś wam z wami dobrze, a w jakich sytuacjach macie wrażenie, że nie… W końcu takie rzeczy po prostu się czuje i ciężko udawać, że jest inaczej.
A Wy? Na jakiej zasadzie dobraliście się z partnerem – przyciągających przeciwieństw czy pokrewieństwa dusz i charakterów? Sprawdźmy to, podczas sesji narzeczeńskiej – zobaczymy, jak to u Was jest z tymi pozorami